Bar Ruchomy Lato to nowa, barwna propozycja dla wszystkich pierogożerców. Jak się okazało – działają od niedawna, ale już zebrali wiele pozytywnych recenzji i z niecierpliwością czekamy kiedy uda się nam skosztować tych specjałów. Póki co, zaprosiłam ich na wywiad, aby dowiedzieć się nieco więcej o ruchomej gastronomii – to nasza pierwsza rozmowa z przedstawicielami tej gałęzi branży gastronomicznej.
Dominika Ciurzyńska: Skąd pomysł na ruchomą gastronomię? Czy mieliście coś wcześniej wspólnego z branżą gastronomiczną?
Gosia: Wcześniej zajmowaliśmy się reklamą, mieliśmy własną agencję copywriterską, ale po kilku latach działalności zmęczyła nas praca przy komputerze i zapragnęliśmy zmiany. Szukaliśmy biznesu, w którym będziemy mieli duży kontakt z ludźmi, bo lubimy z nimi rozmawiać. Początkowo chcieliśmy otworzyć hostel w zabytkowym budynku stadniny, przy jednym z największych zamków w Polsce, jednak nie udało nam się zrealizować tego pomysłu. Szukaliśmy więc dalej. Pewnego dnia wypoczywaliśmy przy fontannie na wrocławskiej Pergoli, a w okół nas karmiły food trucki. Zapytałam Michała: “A może otworzymy coś takiego?”. “Dobra!” – odpowiedział i tak się zaczęło (uśmiech).
Michał: “Dobra” powiedziałem, a po powrocie do domu przeczesaliśmy internet, by dowiedzieć się, jak to wszystko działa. Uznaliśmy, że to w sumie całkiem prosty i przyjemny biznes. Bo czego chcieć więcej? Podróże, imprezy, ludzie, jedzenie z którym uwielbiamy kombinować i zarobek, który pozwoli nam na realizację marzeń. Oczywiście później zdaliśmy sobie sprawę, że droga do realizacji planu nie jest taka prosta, a pełna wybojów i zakrętów. Już na starcie okazało się, że nie możemy znaleźć odpowiedniego food trucka na sprzedaż, bo albo były upiornie drogie, albo okazywały się totalnymi złomami w zawrotnych cenach. Po miesiącu niefartownych poszukiwań postanowiliśmy kupić auto dostawcze i przerobić je na samochód gastronomiczny. Wtedy wydawało się to sensowną opcją, jednak nie przypuszczaliśmy, że taka akcja pochłonie nam 6 miesięcy! Gdybym mógł cofnąć się do momentu, w którym zapadła szalona decyzja o budowie food trucka, szukałbym dalej przystosowanego auta. Ale co tam, teraz to już za nami, a z całej tej przygody wynieśliśmy bagaż doświadczeń.
Z ilu osób składa się zespół i jak dzielicie się obowiązkami?
Gosia: W aucie pracujemy we dwójkę, jednak nie stanowimy całości zespołu. Zespół LATO to także nasi przyjaciele, którzy odpowiadają za ręczne lepienie pierogów. Posiadają specjalistyczną kuchnię oraz ogromne doświadczenie. Są otwarci na nasze sugestie, które po części wynikają z opinii naszych klientów.
Michał: Taki model współpracy daje nam pewność, że stosowane produkty są w pełni naturalne, a same pierogi zawsze świeże i wysokiej jakości. W przyszłości, gdy firma się już rozwinie, planujemy zatrudnić kogoś do sprzedaży w food trucku.
Co dokładnie macie w menu? Czy jest ono stałe, czy sezonowe? Które danie ze swojej karty lubicie najbardziej?
Gosia: W menu mamy pierogi gotowane oraz opiekane na głębokiej fryturze. Mamy klasyczne pierogi ruskie, pierogi z serem żółtym i pieczarkami, ze szpinakiem, z soczewicą, z ciecierzycą i suszonymi pomidorami, z fasolą i warzywami oraz pierogi na słodko z sezonowymi owocami: jagodami, truskawkami, czereśniami, twarożkiem. Gotowane podajemy z cebulką lub ze śmietaną, do opiekanych mamy sosy: czosnkowy, koperkowy oraz nasz autorski sos: pomidorowo-paprykowy z papryczkami jalapeno i miętą.
Michał: Należy zaznaczyć, że prowadzimy kuchnię wegetariańską. Nie mamy w menu pierogów z mięsem, co nie oznacza, że nie można u nas najeść się do syta. Niedawno gościliśmy na Wegetariadzie w Jaworze – wegańskiej imprezie, na którą zaopatrzyliśmy się w wegańskie pierogi. Na tę okazję wyeliminowaliśmy jajka z ciasta. Była to dla nas bardzo udana impreza: dosłownie w 4 godziny wysprzedaliśmy wszystko, co zaplanowaliśmy na całodzienną sprzedaż. Póki co jednak nie eliminujemy jajek na stałe, co wiąże się z czysto praktyczną stroną produkcji. Moim faworytem są obsmażane LASEROWE (to nasza autorska nazwa dla pierogów z żółtym serem i pieczarkami) z sosem koperkowym oraz pomidorowo-paprykowym. Gosia zjada najwięcej pierogów z soczewicą oraz ciecierzycą.
Oprócz miłości do jedzenia cechuje Was także miłość do muzyki. Jakie wydarzenia muzyczne macie już za sobą i jaką muzykę serwujecie gościom?
Gosia: Tak, kochamy muzykę. W naszym domu rozbrzmiewa nieustannie, więc i food trucku nie mogło jej zabraknąć. Trochę też gramy: ja na dzwonkach chromatycznych, Michał tworzy muzykę elektroniczną i gra na gitarze. Niestety przez fakt, że sami budowaliśmy food trucka, nie mając o tym pojęcia (chacha!), zbyt późno zaczęliśmy działać. Gdy samochód był w końcu gotowy, miejsca na najlepsze wydarzenia muzyczne w Polsce były już zajęte. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku zagościmy m.in. na Opener i Audioriver.
Michał: Jeżeli chodzi o muzykę, to obecnie serwujemy ją tylko sobie. Nasi klienci słyszą ją przy okazji 😉 Gustujemy w wielu gatunkach muzycznych, nie ograniczając się do danego typu. W naszej kuchni rozbrzmiewa dużo muzyki elektronicznej, dużo techno i jego podgatunków. Kochamy też jazz czy melodyjne, gitarowe kompozycje z ciekawymi wokalami. Nie widzimy także powodów, by czasem nie potrząsnęły budą tłuste, hip-hopowe bity 😉 Po prostu preferujemy dobrą muzykę, w którą kompozytorzy tchnęli duszę. Aktualnie wybieramy się na festiwal Sanatorium Dźwięku, który co roku odbywa się w uroczym górskim miasteczku za Wałbrzychem – w Sokołowsku. Już nie możemy się doczekać.
Sami przystosowaliście samochód pod działalność, opisaliście to całkiem uroczo na swojej stronie internetowej, ale skąd u Was taka wiedza techniczna i pewność siebie w tym zakresie?
Gosia: Wiedza była znikoma, poszerzaliśmy ją nieustannie, szukając rozmaitych informacji w Internecie, czasem podpytując znajomych działających w branży budowlanej. Każdy ruch musieliśmy skrupulatnie analizować. Nie ukrywamy, że kosztowało nas do wszystko bardzo dużo pracy, jednak pragnienie, by do końca zrealizować plan, było jeszcze większe. No i się udało!
Michał: Tak, to było chore. 6 miesięcy grzebaliśmy się z tym wszystkim. Zaczynaliśmy w grudniu, więc niejednego dnia pracy temperatura oscylowała wokół -10 st. C. Wychodzimy z założenia, że wszystkiego można się nauczyć, a operowanie elektronarzędziami to w końcu nie taka skomplikowana sprawa. Czasem coś krzywo się wycięło, czasem gdzieś powstała dziura, której nie zaplanowaliśmy, ale z biegiem dni takich sytuacji było coraz mniej. A pewność siebie? To akurat cecha, która jest niezbędna do osiągnięcia każdego celu. Teraz np. jesteśmy pewni, że w niedalekiej przyszłości otworzymy lokal stacjonarny.
W jednym z wpisów wspomnieliście o wymaganej Księdze Dobrych Praktyk Higienicznych, z niektórych Waszych wpisów wiało kafkowskimi klimatami związanymi z Sanepidem – jak to wygląda w praktyce? Czy naprawdę ciężko jest poruszać się po dziwacznej płaszczyźnie polskich przepisów?
Gosia: Przepisy są dziwaczne i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Choć auto, tak jak wszelkie inne punkty gastronomiczne, musi przejść sanepidowski przegląd i uzyskać pozwolenie na przygotowywanie i sprzedaż posiłków, paradoksalnie foodtruckowcom nie wolno przyrządzać w aucie dań od podstaw. Mogą to robić tylko z półproduktów. W praktyce oznacza to, że niedozwolone jest np. mycie i krojenie warzyw i owoców, formowanie kotletów do burgerów z surowego mięsa itp.
Michał: Sporo zależy od szczęścia. Jednostki sanepidu nie działają wedle odgórnie narzuconego klucza, co oznacza, że w jednej jednostce odbiór auta przejdzie bez najmniejszego problemu, a w innej urzędnicy będą wymagali od właściciela food trucka papierów od wykonawcy zabudowy kuchennej. Instytucja sanepidu jest pełna paradoksów i należałoby ją zreformować, bo ostatecznie widzimisię urzędników godzi w gospodarkę państwa: przedsiębiorca zamiast działać, rozwijać się, płacić podatki i tworzyć nowe miejsca pracy, zadłuża się i walczy z dziwnymi wymogami. My akurat mieliśmy szczęście i sanepid bez problemu wydał nam zezwolenie na działalność. Oczywiście musieliśmy spełnić szereg wymogów, aczkolwiek były to wymogi, które mają logiczne uzasadnienie, a my zostaliśmy o nich jasno poinformowani.
Dlaczego nazwa LATO? Czy tylko o tej porze roku macie zamiar działać? Czy czujecie lato przez cały rok?
LATO to stan umysłu! Lato to podróże, wolność, ruch, radość, taniec i wszystko, co pozytywne. Szukaliśmy krótkiej, łatwej do zapamiętania i przyjemnej nazwy, która odda atmosferę, jaką chcemy budować w naszym barze ruchomym. Zależało nam też nam tym, by nazwa była polska, bo jesteśmy w Polsce i fajnie jest swój język kultywować.
Zawsze zastanawiam się jak radzą sobie zimą osoby działające w foodtruckach. Jakie macie plany na chłodne dni?
Gosia: Jeszcze na etapie uruchamiania działalności, zastanawiając się jakie dania serwować klientom, doszliśmy do wniosku, że musi to być coś, co z apetytem można zjeść także zimą. W chłodne dni prócz gorących pierogów będziemy serwować także rozgrzewający barszcz. Nie zamierzamy zamykać się na zimę, w końcu nigdy nie pragnie się tak lata, jak podczas mrozu i śnieżyc!
Michał: Też się zastanawiam, jak to będzie wyglądało w naszym przypadku. Słyszałem już od innych foodtruckowców o zamarzającej wodzie i awariach urządzeń. Myślę, że trzeba być twardymi się nie poddawać. Będzie to chyba najzabawniejsza zima w moim życiu.
Pomimo faktu, że macie cztery koła – szukaliście stałej lokalizacji. Jakim kluczem się kierowaliście i jak wyglądają formalności z tym związane?
Gosia: Bardzo lubimy się przemieszczać, jednak trudno znaleźć imprezę na każdy dzień tygodnia, dlatego dla właścicieli food trucków najlepiej jest znaleźć stałą lokalizację, a na wydarzenia wyjeżdżać od czasu do czasu, np. na weekendy. Ponadto dzięki stałemu miejscu można zbudować grupę stałych klientów, a właśnie tacy przysparzają najwięcej radości 😉 Jak im posmakuje jedzenie, to wracają z całą rodziną lub paczką znajomych.
Michał: Formalnie to wygląda to tak, że trzeba zdobyć zgodę właściciela terenu. A właścicielem może być miasto, firma czy też prywatna osoba. Zazwyczaj trzeba podpisać umowę z właścicielem i płacić za każdy miesiąc najmu. Słyszałem także o przypadkach, że dane miejsce jest nieodpłatne, gdyż właścicielowi terenu obecność food trucka jest na rękę. Jednak trzeba mieć wielkie szczęście, by znaleźć dobre miejsce w takim układzie. Nam się udało. O niedawna stoimy przy wrocławskiej Wyspie Słodowej, czyli w samym centrum miasta, gdzie co dzień przychodzi mnóstwo ludzi, w dodatku przy rzece i w otoczeniu zieleni.
Co jest fajne w życiu z tego typu działalności, a co może zniechęcać osoby wchodzące w ten biznes?
Gosia: Cudowne jest ciągłe poznawanie nowych ludzi, nawiązywanie rozmaitych relacji, rozmowy, podróże, nowe miejsca no i oczywiście gotowanie! Jesteśmy też miłośnikami dobrego designu, lubimy urządzać, więc dla nas bardzo fajne jest też ulepszanie naszego food trucka i terenu wokół niego. Chcemy by był oryginalny i jeszcze fajniejszy. W najbliższej przyszłości na pewno pojawi się gramofon oraz wygodne leżaki, na których już na pełnym luzie będzie można jeść nasze pierogi z kubełków 😉
Michał: Motyw drogi jest bardzo OK. Jedziesz przez Polskę w miejsce, w którym nigdy nie byłeś, z głośników dudni twoja ulubiona muzyka, za oknem zmienia się krajobraz. Jesteś swoim szefem i pracownikiem w jednym. Wszystko organizujesz i realizujesz po swojemu. Nikt nie mówi ci, co i jak masz robić. Miłe jest, kiedy zadowoleni klienci wracają do ciebie, by powiedzieć, że w życiu nie jedli takich pierogów. Przyjemnie jest patrzeć na ludzi, którzy nigdzie się nie śpieszą i po prostu plenerowo jedzą posiłek, na uśmiechnięte rodziny, roześmiane, pełne życia dzieci czy paczki przyjaciół. Spotykasz także innych foodtruckowców, którzy w naszym przypadku w większości okazywali się wspaniałymi ludźmi. Do mniej przyjemnych aspektów należy rutynowe sprzątanie kuchni i mycie urządzeń, odwiedzanie hurtowni spożywczych, zmęczenie: bo w końcu organizujesz wszystko, jedziesz, gotujesz, sprzątasz i wracasz do domu o 3 w nocy. Ale to da się przeżyć. Najgorzej jest, kiedy odwiedzasz miejsce, w którym sprzedaż nie idzie pomyślnie. Nie ma tragedii, kiedy wyjdziesz na zero, jednak czasem prócz tego, że się wymęczysz, to zwyczajnie dopłacisz do interesu. Jednak imprezy to tylko weekendy, a w tygodniu też trzeba pracować, by to miało sens. I tu przychodzi problem miejsca. Mogę się wypowiedzieć na temat Wrocławia, bo właśnie tutaj szukaliśmy stałej lokalizacji półtora miesiąca: jest piekielnie ciężko! Ale jak ktoś ma jaja, to sobie poradzi (uśmiech).
Dominika Ciurzyńska: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Komentarze są wyłączone.